[Float-Menu id="1"]

Moje picie – Marcin

 Urodziłem  się 46 lat  temu. Dzieciństwo miałem spokojne, radosne, beztroskie i  pełne  miłości. Rodzice, domatorzy, poświęcali siostrom i mi  wiele czasu- wciąż pamiętam  wspólne wyjazdy na wczasy, spacery połączone  z piknikiem, zajęcia  domowe, troska  o szkołę  i postępy  w  nauce oraz  rozwijanie  zainteresowań.

W szkole podstawowej oraz LO nauka szła  mi  dobrze , odnosiłem pewne  sukcesy  w szkolnych  i rejonowych  olimpiadach. Brak  problemów  z  nauką  i zachowaniem sprawił, że  cieszyłem  się  dużym zaufaniem Rodziców i  swobodą w  wolnym czasie.

Alkohol  zaistniał  w moim życiu w  czasie zwyczajowych 17tek i 18tek. Wcześniej  był  na  spotkaniach  i imprezach  rodzinnych lecz  mnie osobiście  nie  dotyczył  a Rodzice zawsze  trzymali  fason i  nie przekraczali  granic. Tamte  czasy  kojarzą  mi  się  z pierwszymi  sympatiami, zabawami, alkohol  nie  przynosił  żadnych  negatywnych  konsekwencji.

Po  wyjeździe  na studia alkohol stał  się  powszedni. Nowe  znajomości, spotkania, studenckie  knajpki były  stałą  częścią akademickiego życia. Nauka i frekwencja na  zajęciach zawsze  była  jednak  na pierwszym  miejscu, następstwem zbyt dużej ilości  wypitego alkoholu był ból  głowy  na drugi  dzień. Stypendium naukowe, wzorowe  praktyki, propozycja  kontynuowania  pracy  naukowej  na  uczelni oraz  oferta  zatrudnienie w  szkole  gdzie  zdobywałem  wiedze  praktyczną  napędzały  moje  ambicje i napawały  mnie  optymizmem na  przyszłość.

Wybrałem  prace  nauczyciela i kolejne  cztery  lata  uczyłem  w szkole  podstawowej  oraz  wieczorowej  średniej,  prowadziłem  koło  zainteresowań. Wspominam ten czas bardzo miło, miałem dobry kontakt  z młodzieżą, godną  pensję  oraz  ogromną  satysfakcję z  wykonywanej  pracy. Niestety, reforma  oświaty zredukowała etaty i  musiałem szukać  innego  zajęcia.

W tym czasie zawarłem  także  związek  małżeński z  koleżanką  ze  studiów. Spotykaliśmy  się  wcześniej   dwa  lata. Nie  było większych  konfliktów, kłótni, podobał  mi się  ten  spokój  i stabilizacja. Sielankę  zakończył  już sam ślub, gdyż  po uroczystości  kościelnej  moja  małżonka  oświadczyła,  że teraz nadszedł Jej czas i teraz nareszcie będzie  tak jak Ona  chce. Był  to  dla mnie  kompletny szok a nadchodzące  dni pokazały, że  traktowała  to  zupełnie  poważnie. W pakiecie  z  małżonka  otrzymałem teściową 24 h na  dobę pomimo  samodzielnego  mieszkania. Już  od  pierwszego  dnia  stało  się to źródłem kłótni  i konfliktów.

Zatrudnienie  znalazłem w  jednej ze  służb administracji  państwowej. Po  przeszkoleniu  trafiłem na oddział w miejscu  zamieszkania. Początki nie  były  łatwe, wyczuwalna  nieufność, obserwacja, obojętność- cała  gama zachowań doskonale  znanych „żółtodziobom”. Alkohol w  pracy był powszechny w cieniutkiej otoczce wspólnej tajemnicy. Jednak istniały  granice. Mimo  to ten fakt  był dla mnie  ogromnym zaskoczeniem. Ugiąłem  się  po  około  dwóch  tygodniach-  wspólna, poranna kawa  wzmocniona  wódką momentalnie  zmieniła  moją  sytuację. Otrzymywał mniej  i prostsze zadania, uzyskiwałem  pomoc i wsparcie, znikła  anonimowość i  izolacja. Nawiązałem  przyjaźnie, oswoiłem  się  z zupełnie  odmiennymi zajęciami no i z alkoholem, który  jednak  wciąż  był  pod  kontrolą, nie powodował problemów  w pracy i nie wypływał  podczas domowych  kłótni. Przestałem odczuwać  presję  otoczenia.

W pracy czułem  się  co raz  lepiej,  ale  moje  małżeństwo się  nie  rozwijało. Brak samodzielności  mojej żony, pełna  uległość  wobec  rodziców, wrogość  do  moich  bliskich i całego  mojego otoczenia przy  zupełnym ignorowaniu moich  planów  i zdania powodował  we mnie frustrację  i poczucie  bezsilności. Ciche  dni stały  się w  domu częste i w  sumie wtedy  czułem  spokój. Nadopiekuńczość teściów wywoływała we mnie mieszane uczucia- złość, bezradność, poczucie winy ale i krzywdy, odrzucenia i niesprawiedliwości. Zacząłem  w pracy  brać nadgodziny, dyżury bo  pracy  nie  brakowało a tam  czułem  się swobodniej  niż we własnym  mieszkaniu.

Postępy w pracy oraz  dobre oceny  z ocen  okresowych zaowocowały wysłaniem  mnie  na trzymiesięczne szkolenie  w podwarszawskim  ośrodku  doskonalenia  kadr, które  ukończyłem  z wyróżnieniem.

Wcześniej, przed wyjazdem sytuacja  domowa  była  dla mnie już  nie do wytrzymania  i usiadłem z żoną  do rozmowy. Wyraziłem  swoje  uczucia  i odczucia, poprosiłem o zastanowienie. Zaproponowałem  zmianę  miejsca zamieszkania  na dowolne wedle Jej wyboru. Każde  z nas  miało  sprawę  przemyśleć. Po około  miesiącu  przyjechałem na weekend- pobyt  trwał  niecałe trzy  godziny. Dowiedziałem  się, że wyprowadzka  nie wchodzi  w rachubę, nie  doceniam starań teściów i jestem niewdzięcznikiem a  moje zdanie ma znaczenie tylko dla mnie bo jestem niesamodzielny i sterowany przez moje otoczenie. Zapadła  decyzja  o rozwodzie.

Po powrocie ze  szkolenia w  domu zastałem kompletne  zmiany. Żona stała  się  czuła, nawet  zaczęła  gotować a teście  zniknęli  zupełnie  z naszego  życia- poza telefonami. Kilka  następnych  miesięcy to  był  najlepszy czas w  małżeństwie. Wspólne  wypady na weekendy, rowery, kino, spotkania  ze znajomymi, urlop we dwoje. Sielanka  zakończyła  się wraz  z  informacją, że  zostaniemy  z rodzicami. Momentalnie  wróciło wcześniejsze życie, teściowa  praktycznie  nie  opuszczała  naszego mieszkania. Po jednej z kłótni z teściami opuściłem na kilka dni mieszkanie i wróciłem  do Rodziców. Po powrocie  na krótki czas  sytuacja  się  unormowała  choć  stosunki z teściami  były napięte. Urodziny Julii  niestety wywróciły  sytuację  zupełnie, kompletnie  przestałem istnieć w tym związku zbierając jedynie  wyrzuty i obelgi. Wytrzymałem kilka  miesięcy i wróciłem  do swoich  Rodziców, złożyłem  pozew rozwodowy. Nie  usłyszałem  słowa  krytyki  czy  wyrzutu  od  moich  bliskich,  co było  dla mnie  ogromnym  wsparciem.

W pracy przeniesiono mnie do oddziału w miejscu  obecnego zamieszkania, jakoś w nowym otoczeniu  się  odnalazłem, część personelu poznałem już wcześniej. Sytuacja z  alkoholem  w pracy była  identyczna, był dostępny codziennie, na  spotkaniach  po pracy  i okolicznościowych. Do  córki miałem pół  godziny  jazdy i pomimo  problemów  jakie mi czyniono dbałem  o regularny kontakt.

Po kilku  miesiącach względnej stabilizacji w  pracy  dokonano tajnej  kontroli. Kilka  miesięcy wielu  moich  współpracowników  przesłuchiwano, zbierano  wyjaśnienia co  zmieniło  atmosferę  w pracy, lecz osobiście  mnie  nie  dotyczyło. Tym  większe  było  moje  niedowierzanie, gdy w Wigilię podczas  odczytania  protokołu pokontrolnego  usłyszałem, ze  jestem jedną z dziewięciu  osób wobec  których  wszczęto  postępowanie  dyscyplinarne. Zostaliśmy na miesiąc zawieszeni, pozbawieni części pensji a ja nie znałem nawet zarzutów, nie miałem okazji poznać  akt  ani złożyć  wyjaśnień, nie  byłem ani razu  przesłuchiwany. Dyrektor poinformował mnie o konsekwencjach jakie  poniosę  robiąc  dalszy  szum i zapewnił, że na upomnieniu się  skończy. Z poczuciem krzywdy  i złości poddałem  się. Straciłem  jednak serce  do tej  służby, mojego szefostwa, całej tej instytucji. Czułem żal i niesprawiedliwość. Od  tej  pory  alkohol stał  się częstszy  w pracy i po pracy.

Minęła  wiosna, lato i początkiem  września, pomimo upomnienia, zostałem  z oceną  celującą  mianowany  do służby stałej. Wcześniej, w sierpniu znowelizowano ustawę  o mojej  instytucji. Tydzień po mianowaniu dostaliśmy informację, że na  mocy nowych przepisów wznowiono naszą  sprawę, skierowano  wnioski  do  prokuratury i  automatycznie, dyscyplinarnie  – bez  wyroku- wyrzucono całą  naszą  grupę  z pracy. Długo budziłem  się  rano z  myślą, że  to jakiś  zły sen, nie  docierało  to do mnie. Nie  mogłem  zrozumieć, jak  można  dwa razy  karać  za to samo, do tego  nie  popełnione przewinienie? Dlaczego prawo działa  wstecz? Sprawa  wydawała  się  oczywista do  wyjaśnienia…tylko   nikt nie chciał jej wyjaśniać. Zaczynałem  rozumieć, że wszystko  było  ukartowane  w związku z walką  o etaty… Miałem  wsparcie bliskich  i znajomych, jedyną  osobą , która  czuła  satysfakcję  była  moja  eks-żona. Sprawa  się  wlokła, zmieniano zarzuty, składy sędziowskie, odraczano  rozprawy. Mój  adwokat składał  wnioski, zabiegał  ale  bez  skutku. Dotarłem  do  Trybunału w Strasburgu, ale polski skład sędziowski oddalił  mój wniosek. W tym czasie  częściej piłem alkohol, miałem jednak  nad sobą  kontrolę  Rodziców, u których mieszkałem. Musiałem stanąć w  końcu na własne  nogi, uparłem się, że odzyskam tę prace  i dobre imię. Musiałem  jednak znaleźć pracę by łożyć  na  córkę i nie  obciążać rodziny.

Na  moje  oferty odpowiedziała  firma ze  stolicy. Uznałem, że zmiana otoczenia dobrze mi zrobi, zajmie  głowę i da motywację. Pierwsze  wrażenia nie  były  korzystne i tak  już wspominam ten okres, choć poznałem kilka  ważnych  dla mnie do dziś osób. W pracy zajmowałem  się najpierw formalnościami związanymi z importem towarów, z czasem  objąłem sekretariat, magazyny, flotę  firmową  oraz przedstawicieli  handlowych. Było to  absorbujące, zwłaszcza  przy bardzo specyficznym podejściu szefostwa  do prowadzenia  firmy, ale dało radę funkcjonować. Stolica  na mnie szału nie zrobiła, zresztą  nie miałem za  bardzo czasu ani chęci by miasto poznawać. Z ogłoszenia  znalazłem pokój  do wynajęcia a z Markiem, właścicielem z czasem zostaliśmy  dobrymi kolegami- mieliśmy podobne  doświadczenia życiowe. U Marka  po raz  pierwszy zetknąłem  się z ruchem AA, którego  był  aktywnym uczestnikiem. Z tego  względu  alkoholu w mieszkaniu  nie  było, kiedy  zdarzały mi się jakieś imprezy  z ludźmi z pracy byłem  poza  domem. Wróciłem  do hobby- modelarstwa i stale korzystałem z karnetu na pobliską  pływalnię.

Około rok trwało, nim  zrozumiałem, na jakich  zasadach  funkcjonuje moja  firma. Obciążało to nie tylko moje  sumienia, ale  groziło  również  odpowiedzialnością karną. Rozmowa  z szefostwem i  podwyżka  nie przekonały  mnie- złożyłem wypowiedzenie. O dziwo rozstaliśmy  się za porozumieniem stron, nawet  otrzymałem  odprawę. Kolejny raz zapukałem  do Rodziców.

W miarę  szybko znalazłem nową prace  w miejscu zamieszkania, przepracowałem tam ponad  pół roku. Dzięki warszawskim doświadczeniom dostałem stanowisko  marketingowca w jednej ze spółek należących  do gminy. Poza  garniturem, za którym nie przepadam, praca  była ciekawa-dużo wyjazdów, kontakty z kontrahentami, spotkania, tworzenie  ofert oraz organizowanie imprez nie dawały czasu na nudę i każdy  dzień był inny. Alkohol  stanowił część tej pracy, gościł w moje  popołudnia  i weekendy lecz zamieszkiwanie u Rodziców było  powodem tego, że moje  zachowanie  nie  powodowało konfliktów.

Po sześciu miesiącach przyszedł  czas na wypłatę prowizji  od  wypracowanego  przeze mnie przychodu, który był częścią  naszej umowy. Kwota  okazała  się  spora  i zaczęły  się  kłopoty. Kierownictwo szukało  problemów, sprawdzano kilkakrotnie  zawierane  umowy  i zaakceptowane  oferty, przeliczano wciąż od  nowa zyski, zwlekano z wypłatą. Nagle  moja  praca już  nie  była taka  dobra, atmosfera  gęstniała. Poszliśmy na ugodę, płatności w ratach ale czas  mijał a nic  się  nie zmieniało, przelewano  mi ułamkowe  kwoty. Złożyłem  wypowiedzenie ale  mimo to nadal pierwszy przychodziłem i ostatni wychodziłem z pracy, wdrożyłem też na swoje  miejsce  nową  osobę.

Ku  mojemu zaskoczeniu na  pożegnanie  urządzono przyjęcie, lecz po lampce szampana stamtąd  wyszedłem. Wieczorem  z kolegą  poszedłem  do knajpy i się  upiłem.

Tym razem nie zakosztowałem marazmu i bezrobocia. W tym czasie zapadł wyrok w sądzie  apelacyjnym i zostałem oczyszczony z wszelkich zarzutów, mogłem wrócić do służby. Czułem  ogromną radość, poczucie  sprawiedliwości, pamiętam  wzruszenie, gdy  znowu w mundurze mogłem spojrzeć  znajomym sprzed tego czasu w twarz, zbierałem gratulację za wytrwałość i konsekwencję. Była  to także  kolejna  okazja  do świętowania  w gronie  znajomych.

Niestety, nasz powrót  nie wszystkim był na rękę. Szybko zdałem  sobie  sprawę, że  jesteśmy odsuwani od  czynności, brakowało nam  podstawowego wyposażenia, szefostwo  odnosiło się z wyczuwalnym chłodem. Zacząłem sądować szansę na przeniesie  do innego  województwa z etatem. Szczęśliwie jeden z równoległych urzędów wyraził  aprobatę i po dwóch  spotkaniach załatwiono mi przenosiny. Mogłem  odetchnąć z ulgą i rozpocząć pakowanie. Moich przełożonych  nie  poinformowałem o swoich  działaniach. Nie zapomnę ich zaskoczenia, gdy przyszli, ze słabo ukrywaną satysfakcją, poinformować  nas  o likwidacji naszych stanowisk pracy i żalu, jaki czują rozumiejąc ,że musimy znowu pożegnać  się ze  służbą. Już bezpieczny nie pożałowałem  gorzkich  słów, którymi odpowiedziałem im  spokojnie na pełnej innych funkcjonariuszy i petentów sali. Do dziś  nie wiem, skąd wziąłem odwagę. Dwa dni  później byłem już w nowym miejscu.

Wynająłem  pokój w domku na obrzeżach  miasta, niedługo  dołączył  do mnie kolega- towarzysz  niedoli i  zrobiło  się  raźniej. W wolnym czasie poznawaliśmy nowe miasto i okolice, nadal zajmowałem  się  modelarstwem, wieczorami długie „Polaków” rozmowy przy piwie. Weekendy spędzałem u Rodziców lub znajomych gdy jechałem do córki, pozostałe  spędzałem sam w nowym miejscu gdyż kolega na weekendy wracał 200 km do swojej rodziny.

W pracy trafiłem do wydziału kontrolującego  obrót towarami  akcyzowymi.  Była  to dla mnie nowość, praca była  jednak  ciekawa, praktycznie ciągle w terenie  i z doświadczonym urzędnikiem w parze. Rektyfikarnie, gorzelnie, winiarnie, browary oraz  paliwa. Poznawałem nowe zagadnienia, miejsca  i ludzi, z czasem otrzymałem awans. Poznałem także  kobietę, która mocno  wpłynęła na moje  życie. D. była  na zakręcie swojego małżeństwa, dobrze  nam  się rozmawiało, zaczęliśmy  spędzać razem coraz więcej czasu. Po kolejnym awansie i rozmową z przełożonym zdecydowałem osiąść w tym miejscu, uzyskałem  kredyt i kupiłem nieduże mieszkanko. Remont i urządzanie wspominam bardzo dobrze, wspaniała pomoc  znajomych i nowych sąsiadów, ogromna  motywacja i smak nowego , szczęśliwego życia. W pracy wszystko  się  układało, rozpocząłem starania  o zadość uczynienie za  bezprawne zwolnienie, cieszyłem  się spotkaniami  córką  i czekałem D. Czas  płynął, a nasz  związek  trwał w zawieszeniu, zawsze działo się coś,, co  odwlekało rozstrzygnięcie. Nie  cierpiałem tej świadomości, cieszyłem się z chwil gdy byliśmy razem, przeklinałem wszystkie  gdy wychodziła. Z racji pracy alkoholu mi nie  brakowało, zacząłem pić w samotności. W weekendy kiedy nie jeździłem  do córki, zamykałem się w domu i czekałem, zaniedbałem znajomych i hobby, zacząłem się izolować. Wieczorami, kiedy wiedziałem, że dzień już minął sięgałem po piwo, potem kolejne i kolejne. Z czasem, zacząłem po piwo sięgać wcześniej  niż wieczorem. Zamiast śniadania, obiadu, kolacji. Pojawiła się bezsenność, i skoki nastrojów. Podczas  badań lekarskich zostałem zapytany, czy nie stosuję jakiejś drastycznej  diety.Dwukrotna, poważna awaria  mojego  auta zdemolowała mój skromy budżet.

Płacąc ratę w banku spotkałem moją D. Uzgadniali z mężem warunki  kredytu na budowę  domu. Zamknąłem  się w mieszkaniu, wziąłem wolnych  kilka dni z nadgodzin i odciąłem się od świata a alkoholem od świadomości. Po kilku dniach przyjechali zaniepokojeni zdawkowymi i niechlujnymi sms Rodzice. Postawili  mnie  na nogi, Mama została ze mną na jakiś czas. Wróciłem do pracy, w drzwiach  wymieniłem zamki. Postanowiłem sprzedać  mieszkanie i wracać w rodzinne strony tym bardziej, że pracy tworzono listę osób do przeniesienia  na ścianę wschodnią i jako  osoba  samotna znajdowałem  się  na jej czele. Znalazłem pracę w innym miejscu, 20 km od Rodziców, którzy w tym czasie  się  przeprowadzili. Złożyłem wypowiedzenie lecz służbę  kontynuowałem przez  sezon urlopowy – po pracy jeździłem szkolić  się w nowym miejscu. Umowa  wygasła, wykorzystywałem urlop oraz  zaległy z nadgodzin. Dwa dni przed  rozpoczęciem nowej pracy otrzymałem telefon, oferta  pracy  była  już nieaktualna. Zostałem bez  pracy, z kredytem, czynszem, alimentami i resztą opłat. Jedyne czego mi nie brakowało, to  alkohol, którego miałem spore zapasy. Kilka dni później, podczas jazdy  zostałem zatrzymany  do rutynowej kontroli. Straciłem prawo jazdy, zasądzono  mi grzywnę. Nie pamiętam swoich  myśli wtedy, pamiętam tylko bezsenność i bezsilność. I piwo. Znowu, kolejny raz pojawili się Rodzice i pomieszkiwali ze mną na zmianę. Łapałem różne prace- przy remontach, w hotelu, restauracji. Nigdzie  nie znalazłem miejsca, w końcu zacząłem rano wychodzić i całymi dniami włóczyłem się po mieście udając, że  jestem w pracy. Ta sytuacja nie mogła trwać wiecznie, w końcu podjęliśmy decyzję o sprzedaży mieszkania i powrocie w rodzinne strony. Opuszczając to miejsce nie  miałem w głowie żadnych  myśli ani  planów, nawet nie  pamiętam, co czułem poza wstydem i porażką.

Spędziłem trochę czasu u Rodziców a potem zamieszkałem u znajomych, bliżej  córki. Pracowałem w fabryce na strefie  ekonomicznej, po kilku tygodniach przeszedłem  do innej, finanse  się poprawiały. Za namową  Rodziców  zacząłem chodzić na terapię w ośrodku uzależnień, system pracy mi na to pozwalał. Nie  czułem  jednak, że  jest  mi to potrzebne, uznawałem, że nie mam problemu i sam  w każdej  chwili mogę  sobie poradzić. Wewnątrz byłem zbuntowany i nastawiony  anty, samo otoczenie działało na mnie  przygnębiająco. Niecałe  dwa tygodnie  przed zakończeniem wyszedłem po przerwie i już nie  wróciłem. Pojawiła  się szansa pracy za granicą i postanowiłem z niej skorzystać. Uspokoiwszy Rodziców i siebie wszywką wyruszyłem poprzez  biuro pośrednictwa na swój  pierwszy zagraniczny  kontrakt.

Kontakt z innym, nieznanym, kolorowym i wesołym światem, odpowiadająca moim zdolnościom praca  oraz dobre zarobki  szybko pozwoliły mi  zapomnieć  o kłopotach. Poznawałem świat, pracowałem i zarabiałem, zdobywałem  doświadczenie  i znajomości a na czwarty kontrakt jechałem już jako brygadzista. Przez cztery lata alkohol  dla mnie  nie istniał- był zawsze w moim otoczeniu, ale mnie nie interesował, zajmowały mnie inne sprawy i nie był  mi do niczego  potrzebny. W tym czasie wracała stabilizacja  finansowa, z córką relacje  były  bardzo dobre, odzyskałem prawo jazdy, przybywało znajomości i kontaktów. Pojawiła  się także  nowa  sympatia. Wracała  pewność siebie i poczucie  własnej wartości, które  odzyskiwałem w zupełnie nowych okolicznościach. Pojawiła  się lampka wina, piwo bezalkoholowe…

Minęły prawie  cztery lata, sytuacja w firmie zaczynała  się pogarszać. Opóźnienia w  wypłatach, pensje na raty i z brakami, warunki na miejscu inne  niż w zawieranych umowach, mobbing i kary z kosmosu. W 2014 roku francuski  kontrahent, u którego pracowaliśmy stracił cierpliwość do naszego nierzetelnego biura i odmówił nam wejścia  na budowę oraz podał  termin opuszczenia wynajmowanego lokum. Zapewnili nam jednak środki na paliwo oraz jedzenie w podróży. Wracaliśmy  do kraju w grobowych nastrojach, złe  wieści z innych miejsc od znajomych nie dawały optymizmu. Wizyta w centrali firmy nic  nie dała, nie odzyskaliśmy swoich wypłat. Wróciłem do znajomych, akurat byli na wczasach, podobnie jak moja córka. Sympatia nie odbierała telefonu, nie odpisała na żaden sms. Kupiłem w sklepie kilka piw, potem kolejne. Ubzdurałem sobie, że  musze wracać do Rodziców. Kupiłem kilka kolejnych piw i wsiadłem z nimi do auta  na oczach patrolu policji w radiowozie. Poczekali aż wycofam z parkingu i zatrzymali mnie do kontroli. Znowu pożegnałem się z prawem jazdy, grzywna tym razem była na prawdę wysoka. Rodzice  byli załamani, ja znowu zupełnie  się odizolowałem, straciłem chęć do życia.

Letarg przerwał telefon z Włoch. Jedna z poznanych tam osób zaproponowała mi pracę i podtrzymała swoją propozycję nawet gdy przedstawiłem swoją sytuację. Druga wszywka i wyjechałem do nowej pracy. Spotkałem na miejscu kilku  znajomych z poprzednich lat, praca bardzo zbliżona do tej z poprzednich  kontraktów więc szybko się zaaklimatyzowałem. W trzeźwości wytrwałem około 10 miesięcy. Najpierw piwo bezalkoholowe, dwa…potem piwo normalne, potem na zmianę z winem serwowanym do kolacji i tak alkoholowa karuzela zaczynała się kręcić. Ilości alkoholu rosły, do kraju zjeżdżałem sporadycznie- kontakt z córką, Rodzice, załatwianie spraw bieżących i zaległych po  czym znowu znikałem za granicą. Apogeum picia to weekendy, jesienne i zimowe wieczory. Poniedziałkowe samopoczucie, najpierw fizyczne a potem również psychiczne było zazwyczaj nieciekawe, czasem  wręcz opłakane. Nie  opuszczałem jednak dni, robiłem swoje i miałem spokój. Milcząc w weekendy jakoś w ogóle  nie zastanawiałem się co czują moi bliscy, byłem sam ze sobą, alkohol tłumił wszelkie wyrzuty sumienia i spokój, który ugruntowywał comiesięczny wpływ na konto. Planów żadnych na resztę życia nie miałem i nie robiłem, myślałem jedynie o córce. Z czasem opanowała mnie taka stabilna beznadzieja- praca-picie-sen. Trwałem w tym stanie około trzech lat. Zmieniały się  miejsca, budowy, ludzie i pory roku- alkohol był zawsze. Z czasem zacząłem zaniedbywać znajomych, swoje zainteresowania, zachowywałem się jak automat. Wolałem przebywać i pić sam, ewentualnie w wąskim gronie, zacząłem unikać większych zbiorowisk, imprez czy okazji.

Któregoś  dnia odebrałem telefon od  kolegi poznanego we Francji. Obecnie  pracował w Szwecji, został brygadzistą i kompletował  swoją  ekipę. Telefony się  powtarzały, odwiedził  mnie podczas  pobytu w kraju i namawiał do przyjazdu. Ofert była bardzo korzystna, lecz czułem lojalność wobec mojego obecnego szefa. Ten o dziwo uznał, że  skoro warunki są autentyczne, to trzeba  pojechać- zagwarantował też, że w razie „W” moje  miejsce będzie na mnie czekać. Teraz  myślę, że z jednej strony realnie  ocenił  ofertę, z drugiej- widział mój stan, znaliśmy się już dobrych  kilka lat. Kilka dni po tej rozmowie siedziałem już w samolocie.

Szwecja szybko rozwiała moje  obawy, kolega realnie przedstawił sprawę. Warunki pracy były rewelacyjne, ekipa z czterech  osób, doskonały sprzęt, stawka  trzykrotnie większa niż we Włoszech a do tego piękne widoki i wyczuwalny spokój. Praca  była przyjemnością i pierwszy kontrakt  minął błyskawicznie. Wracałem  do kraju z kontraktem na rok, premią oraz dodatkowym  bonusem finansowym. Pozwoliłem  sobie na snucie planów  o mieszkaniu, wakacyjnym wyjeździe. Pierwszy raz  urlop mi się dłużył, czekałem kiedy wrócę  do pracy. Powrót jednak był straszny. W zarządzie  firmy zaszły  zmiany, przejęto konkurencyjną  firmę wraz z załogą i po otrzymaniu podziękowania, tygodniowej odprawy zostaliśmy  odesłani z powrotem do kraju…ja  zmieniłem tylko samoloty i wróciłem  do Włoch.

Dopiero tam, po powrocie  do poprzedniej rzeczywistości miałem czas na ocenę ostatnich zdarzeń. Miałem świadomość, że  wciąż mam pracę, lecz różnica była  kolosalna na niekorzyść, z czasem popadłem w przygnębienie i apatię. Pracowałem a po pracy piłem, jadłem z musu raz dziennie byle kiedy. Wróciła  bezsenność, nie  mogłem się pogodzić  z tą stratą i marzeniami, które nagle  się rozwiały. Pomyślałem i przyjąłem, że tak już będzie zawsze, przestało mi się chcieć cokolwiek zmieniać.

Przestałem w weekendy zasiadać z chłopakami, wolałem sam być ze swoim przygnębieniem i piwem. Zmniejszyłem ilość urlopów  i przyjazdów  do kraju, czasem nawet nikogo  poza  córka nie informowałem o przyjeździe. Spotykałem się z córką, resztę czasu spędzałem w knajpach i hotelach. Upadek ze  schodów skończył się kilkunastoma szwami, zgubiłem gdzieś  telefon, portfel. Dwa razy  moja  córka  darmo czekała na umówione spotkanie ze mną…

Pewnego dnia szef zaproponował mi lot do Japonii, miałem tam szkolić  pracowników dwa-trzy tygodnie. Nie zastanawiałem się ani chwili, potrzebowałem zmiany, wyzwania i chyba ucieczki. Pobyt przedłużał się, w sumie wyszło ponad dwa miesiące. Pracowaliśmy siedem dni w tygodniu po dziesięć godzin, tropikalne lato dawało nam nieźle w kość. Była  jednak satysfakcja i wyzwania, każdy dzień był inny a krajobrazy piękne. Alkoholu  nie  brakowało- gościnność gospodarzy, spotkania  z współpracownikami z całego świata oraz  rodakami bez  niego  się nie obywały ale zachowywałem umiar, zbyt dużo było emocji i zajęć. I ambicji, by wytrwać. Z perspektywy czasu  myślę, że tym wyjazdem szef chciał mnie  wrócić  do życia. Tym bardziej, że po powrocie czekał na mnie podwyżka, czym byłem bardzo zaskoczony.

Życie we Włoszech jednak szybko wróciło na swoje tory a następny  urlop w kraju zapamiętałem jako ten, kiedy obudziłem się rano na izbie  wytrzeźwień. Nie umiałem popatrzeć w oczy nie tylko zapłakanej Mamie, ale i samemu sobie, twarz  z lustra była  mi coraz bardziej obca. Wstyd  był  moim dominującym uczuciem, wyrzuty sumienia nie dawały mi spać, nie miałem poczucia jakiejkolwiek własnej wartości. Szybko wróciłem do pracy i marnowania dni.

W jeden z wieczorów spotkałem w internecie dawną sympatię. Zaczęliśmy pisać, z czasem rozmawiać. Czas mijał a ja czekałem na te nasze rozmowy. B. szybko odkryła mój problem…ale  mnie nie przekreśliła. Zacząłem ograniczać  alkohol, ale skutki były mizerne. Weekendy nadal traciłem, jedynie w tygodniu kiedy pracowałem normalnie rozmawialiśmy. Urlopy spędzałem  już w całości u Rodziców a jeden z nich poświęciłem na odzyskanie prawa jazdy. Termin kary minął mi w 2017roku, ale kilkanaście miesięcy z tym zwlekałem. Obawiałem się swojego zachowania, lęk przed wzięciem odpowiedzialności był większy niż  korzyści z powrotu do świata kierowców. Decyzja  ta miała  dobre  skutki- zmienialiśmy  się  co tydzień za  kierownicą, więc zaczęły  się- co prawda krótkie – okresy abstynencji, ale znacznie ograniczyłem liczbę wypijanych dziennie piw.

Sympatia  musiała chyba dostrzec poprawę, bo w końcu po kilku miesiącach umówiliśmy  się na spotkanie, potem drugie i kolejne. Zdecydowaliśmy się spróbować  układać życie razem, co dla B znaczyło zmianę całego swojego życia- i Ona to zrobiła. Los zaprowadził nas  do Poznania, miasta  gdzie  spotkaliśmy  się po raz  pierwszy po latach, jednakowo nowym i nieznanym dla nas obojga. Moja  partnerka ślicznie  urządziła  wynajęte mieszkanko i znowu miałem dom, spędzaliśmy tam wspólne  dni.

W pracy jednak stare  nawyki wciąż wracały. Po weekendach B prosiła, straszyła, groziła…płakała. Mimo to nie  potrafiłem wytrwać  w abstynencji, sam już nie wierzyłem w swoje zapewnienia o zmianie i końcu picia. Zaczynało do mnie docierać, że sam sobie nie poradzę, poznawałem swoją bezsilność.

Boże Narodzenie i Sylwestra planowaliśmy wyjątkowo ale wszystko zawaliłem. Codziennie gdy B wracała z pracy już  byłem pijany. Nie wiem dlaczego tak postępowałem… W Wigilię  straciła  cierpliwość i odwiozła mnie do Rodziców a sama wróciła do pustego mieszkania. Tysięczny raz przepraszałem i obiecywałem ale gdyby nie wsparcie mojej Mamy byłby to kres naszej znajomości. Czułem radość, ale  nie ulgę. Bardziej lęk i obawę bo rozumiałem już, że jestem za  słaby by w moich postanowieniach wytrwać.

W lutym, po kilku spokojniejszych tygodniach, trzeci raz wróciłem do pracy w Azji. Obiecywałam sobie i wszystkim, że to będzie przełom, wrócę czysty od  alkoholu, uśmiechnięty i normalny.

Moja najdłuższa abstynencja trwała cztery dni, na więcej nie było mnie stać. Bezsilność i bezradność mnie przytłaczała, nie czułem żadnej radości z pracy i tego wyjazdu. Jedyne co czułem to wstyd i zawód jaki czułem i jaki sprawiałem swoim bliskim. Zasypiałem jedynie po kilku piwach, zazwyczaj zamykałem się sam w swoim pokoju. Często w drodze z pracy z premedytacją nie kupowałem alkoholu. Niestety, po kilku godzinach szedłem do automatu w hotelu i wracałem do picia.

Podczas jednej z rozmów  z B padło słowo TERAPIA. O dziwo, nie czułem ani zaskoczenia, niezgody ani buntu. Jeszcze tego samego wieczoru zacząłem szukać w internecie adresów  i opinii o różnych placówkach. Sporządziłem listę i rozesłałem zapytania. Czułem przy tym jakąś dziwną ulgę. Podjąłem decyzję i od 26 lutego znałem już miejsce, do którego po powrocie skieruję swoje kroki. Pandemia jednak pokrzyżowała pierwotne plany, powrót w ustalonym terminie nie wchodził w rachubę i utknąłem w Japonii. Nie znaliśmy żadnych konkretów, podzielono naszą  ekipę i w kilka osób ruszyliśmy w inne miejsce czekając na rozwój sytuacji. Rozmowy z Rodzicami, córką i B przynosiły ulgę ale też tęsknotę i obawy. Spokoju wciąż szukałem w izolacji i alkoholu. W pierwszym tygodni maja zacząłem już także sięgać po alkohol przed pracą, zbyt mocno trzęsły mi się dłonie, poprawiało to moje samopoczucie fizyczne. Szczęśliwie był to już kres kryzysu, otrzymaliśmy bilety na lot powrotny.

Ostatnie piwo wypiłem ósmego maja na lotnisku we Frankfurcie. Dwa tygodnie kwarantanny, tydzień wśród bliskich i wreszcie  ośrodek. Nadzieja na zmianę była większa niż obawy przed pobytem. Dziś biegnie 47 dzień mojej abstynencji.