[Float-Menu id="1"]

Krzysztof – moje picie

W moim mieście spędziłem niemal całe swoje życie. Tutaj stawiałem pierwsze kroki, dorastałem i kształciłem się. Jak na polskie warunki, styl życia niewątpliwie miał wpływ na to kim dziś jestem i z jakimi problemami przyszło mi się zmagać. Od urodzenia wychowywany byłem tylko (a w tym przypadku; aż) przez mamę. Ojca nawet nie poznałem, choć miałem taką możliwość, bo mieszka w tym samym mieście i mama w każdej chwili mogła mnie z nim skontaktować. Nie czułem jednak takiej potrzeby, bo życie tylko z mamą było dla mnie czymś zupełnie normalnym. Nigdy nie stanowiło to dla mnie problemu, ponieważ przez całe swoje dzieciństwo i młodość byłem bardzo szczęśliwy. Zarówno w sferze emocjonalnej, jak i materialnej miałem absolutnie wszystko, czego potrzebowałem do prawidłowego rozwoju i szczęśliwego życia. Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że spory wpływ na moje wychowanie mieli moi dziadkowie, z którymi spędzałem dużo czasu. Bardzo pomagali oni mojej mamie i od zawsze łączyła mnie z nimi wyjątkowo silna wieź i miłość. W naszej rodzinie alkohol pojawiał się bardzo rzadko, jedynie przy okazji świąt czy urodzin. Były to symboliczne ilości wina czy piwa i ani u nas w domu, ani będąc w gościach nigdy nie widziałem pijanego człowieka.

Mój pierwszy kontakt z alkoholem miał miejsce pod koniec gimnazjum, gdy przed meczem Lech Poznań – Widzew Łódź wypiłem puszkę piwa Warka. Czułem się wyluzowany i radosny, a mój entuzjazm związany z wyjściem na mecz był większy niż zazwyczaj. Od tego czasu przed każdym meczem spotykaliśmy się z kolegami na piwo. Gdy po kilku tygodniach zdecydowaliśmy się wypić po 2 piwa, po raz pierwszy w życiu poczułem się pijany i, choć stresowałem się, że ochrona nie wpuści mnie na stadion, był to dla mnie bardzo ciekawy i przyjemny stan. Niedługo po tym poszedłem z kolegami na koncert O.S.T.R. , a przed nim, w parku pierwszy raz sięgnąłem po mocny alkohol. Z 3 kolegami wypiliśmy 0,7 litra wódki i wszyscy byliśmy kompletnie pijani. Miałem problemy z utrzymaniem równowagi, w klubie wymiotowałem i leżałem na podłodze na końcu sali zupełnie nie kontrolując swojego ciała. Było to bardzo nieprzyjemne i stresujące doznanie, ale nie wywołało we mnie długofalowego obrzydzenia do alkoholu.

Kolejnym etapem mojego picia było już liceum, w którym weekendowe wyjścia na imprezy i koncerty rapowe stały się regułą. Piłem na nich piwo i paliłem jointy, które od początku liceum towarzyszyły mi bardzo regularnie, często codziennie, i stały się moim ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu z kumplami i moją ówczesną dziewczyną. Podczas imprez alkohol sprawiał, że świetnie się bawiłem, jednak z czasem 3-4 piwa zmieniły się w 6 czy 7 lub mocniejsze alkohole. Często skutkowało to agresywnymi zachowaniami z mojej strony. Byłem wówczas bardzo niemiły i chamski, obrażałem ludzi i miałem dużą łatwość wdawania się w bójki. Taki stan powtarzał się regularnie przez całe liceum i studia licencjackie. Nie miałem jednak problemu z regularnością picia, ponieważ alkohol spożywałem jedynie na imprezach.

W liceum zaczęły się u mnie pierwsze eksperymenty z mocniejszymi narkotykami: mefedronem, kokainą, LSD, grzybami halucynogennymi czy dopalaczami. Były to jednak zdarzenia incydentalne i zdarzały się wówczas średnio 2-3 razy w roku. Marihuanę paliłem już jednak bardzo często i spowodowało to mój pierwszy konflikt z prawem. Podczas studniówki zostałem aresztowany przez policję za posiadanie marihuany i mefedronu. Jakiś czas temu byłem w związek z dziewczyną, która jakiś czas później trafiła do więzienia za udział w zorganizowanej grupie przestępczej, przemyt hurtowych ilości twardych narkotyków  i wieloletnie handlowanie nimi w Polsce. Ja zacząłem regularnie zaopatrywać swoich dotychczasowych dilerów w marihuanę, a sam wypalałem już od kilku do kilkunastu jointów dziennie. Do twardych narkotyków nadal miałem spory dystans i brałem je rzadko, maksymalnie 3-4 razy w roku.

Po obronie licencjatu postanowiłem zrobić sobie roczną przerwę od nauki i wyjechałem za granicę, by pracować i uczyć się tamtejszego języka. Tam codziennie paliłem haszysz, a alkohol praktycznie nie istniał w moim życiu. Piłem nie więcej niż 5 piw miesięcznie. Po 10 miesiącach pobytu na wyjeździe, podczas tygodniowych odwiedzin w Polsce, poszedłem z kolegami na koncert rapera. Pierwszy raz od niemal roku piłem wódkę i skończyło się to dla mnie kolejnymi problemami z prawem. Na urwanym filmie biłem się pod klubem, a do incydentu wezwana została policja. Gdy policjanci pojawili się na miejscu, by przerwać bójkę, jednemu z nich wymierzyłem kilka ciosów pięściami w twarz i zostałem aresztowany. Gdy następnego dnia obudziłem się w areszcie, pamiętałem tylko pojedyncze klatki z poprzedniej nocy i nie byłem nawet do końca pewny, za co zostałem aresztowany. Cała ta sprawa wiązała się z bardzo dużym stresem zarówno dla mnie, jak i dla mojej mamy. Szczęśliwie dla mnie, obyło się bez większych konsekwencji, choć na grzywnę i  adwokata wydałem pieniądze  z pracy z agranicą. Wylądowałem też w rejestrze osób karanych.

Gdy wróciłem do Polski, związałem się z moją wieloletnią najlepszą przyjaciółką. Wspominam o tym, ponieważ to właśnie nasz związek stał się przyczynkiem do regularnego picia. Kilka wieczorów w tygodniu spędzaliśmy razem popijając drinki lub wino. Do tego dochodziły też weekendowe libacje. Po jakimś czasie nastąpił swego rodzaju punkt przełomowy w moim piciu. Mimo szczerych chęci z obu stron, nasz związek miał się coraz gorzej i postanowiliśmy się rozstać. Było to niezwykle bolesne, bo traciłem nie tylko dziewczynę, ale też najbliższą przyjaciółkę, która przez wiele lat była moją absolutnie najbliższą osobą. Dosłownie kilka minut po rozstaniu, do pokoju weszła moja mama i powiedziała, że dziadek, który przez całe życie wcielał się trochę w rolę mojego ojca, miał udar i umiera. Żeby tego było mało, następnego dnia rano rozpoczynałem swoją pierwszą w życiu poważną pracę, którą traktowałem jako dużą szansę.

Nie wiedziałem wtedy jeszcze, jakie piętno ten przykry zbieg okoliczności odciśnie na moim przyszłym życiu. Dziadek cudem przeżył, ale był szpitalu w bardzo ciężkim stanie. Nigdy nie miał głosu i mówił szeptem, ponieważ w młodości miał raka przełyku i uszkodzono mu struny głosowe. Teraz dodatkowo zamontowano mu rurkę do oddychania na wysokości przełyku i praktycznie nie był w stanie się komunikować. Umieranie dziadka trwało 3 miesiące, a ja codziennie po pracy jeździłem do niego do szpitala i próbowałem udawać, że jestem szczęśliwy, że będzie dobrze, że wcale się nie martwię. Za każdym razem walczyłem ze łzami, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo cierpię patrząc na niego w tym stanie. Codziennie rozpłakiwałem się dosłownie w momencie pożegnania, gdy tylko odwróciłem się do niego plecami i ruszałem w kierunku drzwi. Pierwsza praca, umierający dziadek, strasznie cierpiąca babcia. Dodatkowo brak oparcia w postaci dziewczyny, która zawsze przy mnie była. Nie udźwignąłem tego bólu i jedynymi momentami pozornego szczęścia były weekendy. Co tydzień imprezowałem w klubach techno i od piątek do niedzieli piłem i brałem różnego rodzaju narkotyki stymulujące. Odwiedziłem też moją byłą dziewczyną, dilerkę, i mieliśmy wspólnie spędzić wieczór oglądając serial, nomen omen, Narcos. 1 wieczór zmienił się w miesiąc, w ciągu którego w domu byłem 2 razy. Niemal codziennie piliśmy alkohol i braliśmy tablety z ketaminą i MDMA.

Z czasem przez narkotyki czułem się już tak źle, że przestałem je brać i ograniczyłem też alkohol, choć nadal było go w moim życiu za dużo. Wówczas odnowiłem kontakt ze swoją poprzednią dziewczyną, przyjaciółką, i po jakimś czasie postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. To był kolejny punkt kulminacyjny w rozwoju mojego nałogu. Przeprowadziłem znowu za granice lecz w inne miejsce Europy, gdzie ówcześnie mieszkała moja wybranka. Przez 3 miesiące pracowałem jako barman w dużej restauracji i cocktail-barze dla bankierów.

W pracy codziennie piłem. Zdarzyło mi się, że rano nie pamiętałem, jak poprzedniej nocy wychodziłem z pracy. Po powrocie do domu o 1 w nocy, pierwsze co robiłem to kolejny drink. Z czasem zdarzało mi się już pić drinki przed wyjściem do pracy.

Choć związek kwitł, postanowiłem zrealizować swój plan, do którego przygotowywałem się zanim do siebie wróciliśmy i przeprowadziłem się kolejny raz, znowu do innego Państwa w Europie. Tam prowadziłem wesołe życie i w dalszym ciągu dużo piłem; zarówno imprezowo, jak i w domu ze współlokatorami lub samemu. Po pół roku mój epizod życia został brutalnie zakończony, oczywiście przy pomocy alkoholu, poprzez dość dramatyczny wypadek. Po wypiciu kilku win, wraz z kumplami dla zabawy przeskakiwaliśmy przez płoty i wchodziliśmy na teren hoteli, gdzie korzystaliśmy z sauny, skakaliśmy nago do basenu i robiliśmy dużo głupich, choć niezmiernie wtedy zabawnych rzeczy. Naszym głównym celem było dostanie się na dach jednego z wielu kilkudziesięciopiętrowych hoteli, by podziwiać widok. Niestety nigdy do tego nie doszło, ponieważ pokonał mnie płot z zaostrzonymi metalowymi szpikulcami. Potknąłem się, przebiłem stopę na wylot i wisiałem głową w dół na przebitej stopie. Urodziny i Święta Bożego Narodzenia spędziłem w szpitalu, gdzie przeprowadzono mi bardzo poważny zabieg przeszczepu uda na stopę, dzięki któremu nie trzeba było jej amputować. Kolejne tygodnie spędziłem na wózku, po czym wróciłem do Polski i miesiącami dochodziłem do pełni sprawności. Nieznośny ból i brak mobilności skutkujący całodniowym leżeniem na kanapie działały na mnie bardzo depresyjnie, co sprzyjało zapijaniu smutków. Kilka miesięcy później, podczas wyjazdu na  wakacje, moja dziewczyna zerwała ze mną po pijackiej akcji, która była kroplą przelewającą czarę goryczy. Związek i tak chylił się ku upadkowi, ale jest mi niezmiernie przykro, że w tak wrogich nastrojach rozstałem się z dziewczyną, która przez ponad 10 lat była moją najbliższą przyjaciółką. Do dziś mi nie wybaczyła i choć obracamy się w tym samym towarzystwie i wielokrotnie bywaliśmy na tych samych imprezach, przez 2,5 roku od rozstania zamieniliśmy ze sobą tylko kilka zdań.

Od rozstania imprezowałem co weekend, a alkohol pojawiał się też w niewielkich ilościach w trakcie tygodnia. Z czasem się to zmieniło i po imprezach zacząłem zapijać kaca. Nie wiem nawet, kiedy normą stało się to, że dzień po imprezie zaczynałem od wypicia piwa czy dwusetki, żeby nie czuć się źle. Z dzisiejszej perspektywy umiem ocenić, że mniej więcej 1,5 roku temu nie miewałem już kaca, a objawy odstawienne, które definiowałem wówczas jako niezwykle mocne kace. Po piątkowej imprezie nie byłem już w stanie cieszyć się weekendem i gdy moi znajomi spotykali się w sobotę i miło spędzali razem czas, ja czułem się koszmarnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Do końca weekendu nie ruszałem się z domu i piłem w samotności. Pod koniec 2020 roku wiedziałem już, że mam problem z alkoholem, ale nadal nie byłem pewny, że jestem uzależniony. Na początku tego roku piłem już niemal codziennie i zacząłem interesować się tematem alkoholizmu. Oglądałem wywiady z alkoholikami i słuchałem podcastów na ten temat. Dzięki temu zdałem sobie sprawę, że jestem alkoholikiem, bo wszystko, co słyszałem w tych audycjach, znałem już z własnego doświadczenia. Przez alkohol w krótkim czasie straciłem 2 bardzo dobre prace. Efekty odstawienne były już tak wyniszczające, że by pracować nie mogłem przestawać pić, przez co nie potrafiłem wyjść z ciągu.

Rozpocząłem terapię indywidualną i postanowiłem skupić się na sobie i walce o swoją trzeźwość. Porzuciłem korporacyjną karierę i rozpocząłem pracę dla moich przyjaciół. Wyjechałem do nadmorskiego Państwa w Europie , gdzie mieszkałem w domu na brzegu oceanu, prowadziłem (i nadal prowadzę) marketing ich firm i kontynuowałem terapię indywidualną. Przez 2,5 miesiąca zupełnie bezproblemowo i bezboleśnie utrzymywałem abstynencję i bardzo szybko widziałem tego efekty – zacząłem osiągać małe sukcesy i postępy na wielu płaszczyznach życia jednocześnie. Niestety, po przylocie w odwiedziny do Polski coś we mnie pękło i złamałem abstynencję. Postanowiłem, że nie wrócę nad ocean, aż nie będę pewny, że jestem stabilny. Znowu wytrzymałem 2,5 miesiąca i po raz kolejny złamałem abstynencję. Oba te nawroty były ok. tygodniowymi ciągami skrajnie autodestrukcyjnego picia przepełnionego urwanymi filmami, niebezpiecznymi zachowaniami i kolosalną ilością cierpienia. Gdy po drugim ciągu odrobinę wytrzeźwiałem przy pomocy 2 dniowego detoksu, miałem duże problemy ze snem. O 4 w nocy uznałem, że terapia indywidualna się nie sprawdza i nie poradzę sobie bez zrobienia kolejnego kroku. Wziąłem do ręki telefon i zacząłem czytać o ośrodku poleconym mi przez kolegę. Następnego dnia zadzwoniłem i zapisałem się na terapię.