Urodziłam 39 lat temu, na zachodniej granicy Polski. Tam poznałam pierwsze dziewczęce przyjaźnie, przygody po lesie, wojny na śnieżki, czy na zdobywanie szczytów drzew i głębiny pobliskiego jeziora.
Po chwili miałam około 2-3 lat i wyprowadziliśmy się w inne ale równie piękne miejsce, na granicę południową kraju. W pierwszym mieszkaniu z długim korytarzem nauczyłam się jeździć na rowerze. W drugim mieszkaniu, starawym osiedlu poznałam pierwsze koleżanki. Wtedy poszłam do przedszkola. Nie znając języka czułam się jak obcy na dziwnej planecie. Trochę czasu minęło, nauczyłam się czeskiego. Pamiętam dużo wycieczek, czasu na zewnątrz, parki zielone szkoły, muzea. Tam w Czechach nauczyłam się tez pływać. Rozwinęłam się jako dziecko. Pojawiła się wtedy agresja ojca. Krzyki, kłótnie, wyzwiska, bo coś w pracy szło nie tak. Każdy powód dobry by krzyczeć, płacz matki w nocy. Ojciec był wojskowym i tak jak go przerzucali tak wędrowaliśmy z miejsca na miejsce.
Później na chwilę wróciliśmy na teren Polski, średnio pamiętam polskie przedszkole. Chwila i 1 klasa szkoły podstawowej, gdzie było 30 osób, większość dzieciaków z mojego osiedla, więc nie było tak strasznie. Długo tam nie byłam, bo przeprowadziliśmy się w głąb Polski. Kolejna szkoła, nowi ludzie w szkole, w klasie. Plus taki, że w klasie było 20 osób. Najbardziej niegrzeczna klasa, choć taka mała. Wtedy dowiedziałam się, że mam smykałkę do muzyki. Wtedy matka dostała depresji – na koniec 4 klasy lub początek 5 klasy podstawówki. Ojciec jak zwykle zajęty, wkurzony na wszystko i wszystkich. Awantury po nic, by sobie ulżyć. A jak się bałam jak wrócę, czy zastanę matkę czy trupa, bo depresja była tak silna.
W gimnazjum w klasie babskiej dało się przeżyć. Skupiłam się na muzykowaniu, dworze, malowaniu. To była moja odskocznia od szkoły, domu, wszystkiego. I znowu kolejna wyprowadzka. Skończyłam gimnazjum i zaczęło się liceum. Pierwszy alkohol, niskoprocentowe piwo pite z matką, później w barze z obojgiem rodziców. Raz na jakiś czas w weekend. Później zaczęły się osiemnastki w szkołach. Koleżanki na osiedlu zawsze w weekend 1-2x w miesiącu. Poznawanie smaku piwa i próbowanie wódki – nie smakowała mi. Później kolejna przeprowadzka ale to już mój wybór na studia na zachód Polski. Próbowanie przepisów na nalewki, które musiały leżakować jakiś czas. W między czasie co weekend 1-2 piwa z matką albo 1-2 drinki whisky z ojcem. Regularność wkradła się niezauważenie. Matka zajmowała się domem, schorowanymi dziadkami, ojciec niby na emeryturze, a ciągle pracuje. Co chwilę coś. Wkurzenie, wyjazdy, delegacje. A to pracował w jednym mieście , a to w drugim. Skończyłam jedne studia i zaczęłam drugie. Na alkohol nie było czasu, bo musiałam na magisterce dużo nadrobić, zaliczać różnice programowe. Egzamin, zaliczenia jedno za drugim. No i pierwszy wyjazd na magisterce. Mieszanie alkoholi, że hej. Ten błąd powtórzyłam na II roku magisterki. Mieszałam piwo, wódkę, whisky z colą i tym podobne. Dwa razy się strułam i nie zapomnę tego do końca życia.
Po tym struciu alkoholem długo nie piłam. Po zakończeniu studiów 6 miesięcy szukałam pracy, nie sięgałam wtedy po alkohol. Znalazłam pracę w 2017 w wojsku (to znałam z domu) i przeprowadziłam się do dużego miasta. Poznawałam jednostkę, obowiązki, pierwsza szkolenia, kursy.
Nic nie zapowiadało, że się uzależnię. Z kancelarii jawnej przeszłam do kancelarii tajnej. Początkowo na wszystko trzeba głębiej spojrzeć, inaczej za wszystko łatwiej dostać opierdol, trafić do więzienia, ciągłe uświadamianie, jakbym tego nie wiedziała.
Wszystko robiłam najlepiej jak umiałam, gdy nie byłam pewna, upewniałam się. Zaczął pojawiać się stres, niepewność. Na pytania i prośby o opinię odpowiedź była wymijająca bądź jej brak, a jak coś zrobiłam tak jak zawsze kazał mi szef, pojawiała się coraz większa niepewność. Pracowałam z mężczyznami, musiałam się dostosować do ich sposobu bycia.
W domu coraz więcej alkoholu, 1-2 piw na co drugi dzień pojawiało się codziennie. Nawet 3-4, z czasem dobiłam do 6 piw. Wtedy pojawiły się małpki. Pojawiła się zmiana sekcji w pracy, ale alkohol pozostał. Piłam z przyzwyczajenia, samotności. Stres zniknął. Nowa sekcja, z ludźmi można było się pośmiać. Zaczęłam przypominać babo-chłopa. Zniknęła dziewczyna, która wierzyła w dobro ludzi, którzy mogą czegoś nauczyć, pokazać coś nowego, a ja bym mogła odwdzięczać się czymś podobnym. Uśmiech, radość, szpilki i sukienki odeszły w kąt z fajnym makijażem, nauczyłam się klnąć na różne sposoby. Najważniejszy był alkohol. Jakiś facet, od czasu do czasu, potem jakiś na dłużej ale okazał się że nie był zbytnio mną zainteresowany bo miał inna kobietę. Kim ja byłam ????? Sama nie wiem.
Jedyne co było stałe i bezkrytyczne to ALKOHOL. Zaniedbywałam się, w moim pokoju nie sprzątałam, jadłam co popadnie albo nic. W końcu osoby które ze mną mieszkały nie wytrzymały i zadzwoniły do rodziców. To pomogło że się opamiętałam i jestem TU. Zaczynam się zmieniać, zaczynam odnajdować w sobie znowu kobietę, chcę mi się być ładna i miła. Zwracam na to co i jak się wypowiadam, jakich słów używam. CHCĘ INACZEJ ….WARTO !!!
Nowa ….Magda