Moje życie zdawać by się mogło zawsze było usłane różami. Wychowywałam się w rodzinie, w której nie brakowało niczego. Wszystko miało swój początek i koniec. Wszystko było dopięte na ostatni guzik a problemy zawsze były do przeskoczenia. Nasze relacje wydawały się być zdrowe niemniej jednak zawsze brakowało mi w tym wszystkim obecności ojca. Jako głowa rodziny zarabiał na nas wszystkich, na nasze przyjemności i obowiązki. Od niego wydawać by się mogło zależało nasze szczęście. Nie raz miałam wrażenie że kupowałam sobie miłość i jego obecność. Od kiedy pamiętam zawsze byłam zaradna ze względu na niepełnosprawność brata. Od samego początku moje dzieciństwo wspominam jako radzenie sobie z przeszkodami w pojedynkę.
Od czasu diagnozy mojego brata zaczęłam uświadamiać sobie, że priorytetem w moim życiu jest stawianie na piedestale nie siebie a innych. Zaczęłam coraz bardziej zamykać się w sobie, ceniłam sobie samotność i coraz częściej gustowałam w niej przebywać. Odkąd pamiętam moje przemyślenia przelewam na papier, który zdaje się jako jedyny mnie rozumieć. Wszelkie moje problemy znajdowały swój upust na kartkach papieru notatnika, który był nieodzowna częścią mojego codziennego ja. Wracając do czasów dzieciństwa ojciec zawsze dbał by niczego nam nie brakowało.
Mama przebywała z nami na co dzień w domu, zrezygnowała z pracy by móc zajmować się mną i moim bratem. Bardzo blisko byłam też w kontakcie z babcią, która swoją cierpliwością i sercem oddała się w wychowanie mnie i mojego brata. Żyliśmy przez długi czas w strachu i niewiedzy, brat który nie mówił nic do 5 roku życia stawał się nie lada zagadką. Pamiętam, że jako dziecko rozumiałam jego gesty bardzo dobitnie, ponieważ sama rozumiałam ten dziecięcy świat. Żyliśmy z dnia na dzień otoczeni obecnością mamy i babci, które dbały o nas jak tylko mogły. Choroba brata jeszcze bardziej złączyła nas ze sobą, niemniej jednak wszystkie fundusze konieczne na jego leczenie odbierały możliwość obecności taty w moim życiu. Nie będę kłamać mówiąc, iż zostałam wychowana przez dwie kobiety.
Tata w moich wspomnieniach bywa jedynie w czasach wakacji, późnymi wieczorami wymęczony by zarobić na nas wszystkich, brakowało mi go jako wzorca. Gdy zaczęły się problemy ze mną ojciec rozwiązywał je ostrą krótką rozmowa po ówczesnym rozważeniu problemu z mamą, a gdy to nie skutkowało dochodziło do rękoczynów. Problemy ze mną były dodatkowym balastem wchodzącym w wachlarz problemów choroby brata. I tak zaczęłam funkcjonować jako osobny byt, mała dorosła.
Szybko nauczyłam się funkcjonować samopas, uczyć się dorosłego życia, radzić sobie z problemami w pojedynkę. Uciekałam się do relacji z o wiele starszymi osobami, przez co już w wieku 13/14 lat wydawałam się o wiele dojrzalsza niż moi klasowi rówieśnicy. Zawsze odstawał od reszty pod względem zachowania, byłam traktowana jako dorosłe dziecko które bardzo szybko połykało tę dorosłość. W tym wieku dojrzewania poznałam mojego pierwszego chłopaka. Jako nastolatka poznałam życie dorosłego mężczyzny nieodpowiedzialnego za swoje czyny. Był ode mnie kilka lat starszy, poznawałam po raz kolejny odsłony dorosłości w zbyt wczesnym stadium. Wszystko odkrywałam z zbyt szybkim impetem, moja seksualność została odkryta w wieku 14 lat, przez co uważałam się za wielce dorosła z wielce dorosłym mężczyzna. Tak naprawdę pozwoliłam sobie dorastać w patologicznym związku zakrapianym alkoholem.
Ucieczki po nocach z domu rodzinnego były żywym przykładem jak bardzo ta relacja stanowiła brak zdrowego rozsądku. Dodatkowo brak tego rozsądku poskutkował pozwalanie sobie jako nastolatki na przekroczenia kolejnych granic. Zakrapiane alkoholem sytuacje doprowadziły do napaści z nożem mojego partnera i jego trafienie do więzienia. Nawet te czyny nie rozwiały mojego zaślepienia. Zamiast tego ukrywałam ten związek przed opinią rodziców, czekałam za wyjściem z więzienia rok pisząc listy i oczekując wielkich zmian. Zamiast tego jego powrót na wolność skończył się jeszcze większym przypieczętowaniem teraźniejszości alkoholem, z każdym dniem pogłębiającym się coraz bardziej. Jego czyny zaczęły uciekać się do przemocy psychicznej i fizycznej. Gdy już brakowało argumentów na moje zostanie w związku uciekał się do manipulacji, wyjawienia prawdy rodzicom o naszym związku, groźbom iż jeśli nie zostanę to coś zrobi nie tylko sobie ale tez otoczeniu dookoła. W tym związku trwałam przez 5 lat, dojrzewałam w jego toksycznych sidłach nie zważając na dalekosiężne konsekwencje jakie za sobą przyniósł. Już wtedy dzięki jego pomocy i patrzeniu na świat zrobiłam sobie z rodziców wrogów numer jeden, matkę jako nadgorliwą i nadmiernie kontrolującą, ojca jako nieobecnego uciekającego się do przemocy. Ukrywanie prawdy przed rodzicami było priorytetem numer jeden.
Swoje życie skupiłam na tym, by każde spotkanie z chłopakiem nie wyszło na światło dzienne, by nocne ucieczki z domu uszły płazem a nasz codzienny kontakt był nierozerwalny. Z każdym dniem potrafiłam wybaczać coraz więcej. Nawet przemoc fizyczna z jego strony nie była dla mnie sygnałem do zakończenia tego związku, zamiast tego coraz bardziej wchodziłam w ten świat, dostając uznanie z jego okręgu rówieśników iż tyle potrafimy razem przetrwać że już nic nie jest w stanie nas rozłączyć. Jego problem z alkoholem starałam się kontrolować moją obecnością, mówiąc iż ze mną wypije to nie stanie się nic. Niemniej jednak zawsze znajdował powód by się napić, zawsze znajdował problem w moich czynach, które były prowodyrem do jego picia.
Wszystko kumulowało się na problemach z alkoholem, patologicznymi stosunkami w jego rodzinie które chciałam łapczywie naprawić zaniedbując swoje. Oddaliłam się od mojej rodziny coraz bardziej, w końcu doszło do takiej eskalacji iż wyrzucono mnie z domu. Przez miesiąc żyłam z człowiekiem, który nie widział problemu w takich a nie innych poczynaniach ze strony moich rodziców, a swoje problemy tuszował alkoholem przy pierwszej lepszej okazji. Przetrwałam jego pobyt w więzieniu, dałam wszelkie moje oszczędności zarobione w letniej pracy na jego start po wyjściu, niemniej jednak zaczęłam dostrzegać jak bardzo destruktywny staje się ten związek, jak bardzo jestem ograniczana przez jego zazdrość i coraz bardziej uwydatniający się syndrom Otella.
Po 5 latach udało mi się wyjść z tego z niemałym hukiem, gdyż ostatecznie jego czyny sama postanowiłam złożyć na policję. Po wielu groźbach, próbach zwrócenia na siebie uwagi i robienia z siebie ofiary postanowiłam na zawsze odciąć się od tego związku. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak szybko wpadnę w dorosłe życie. Jakby tego było mało wpadłam w liceum w kolejną relację, która wyzwoliła we mnie problemy z jedzeniem. Swoje priorytety uporządkowałam jako obraz samej siebie i swojej wagi w odbiorze innych. Ulokowałam, iż to swoim ciałem reprezentuje siebie a nie swoim zachowaniem.
W krótkim czasie schudłam 15kg, spotkałam się z aprobatą rówieśników, w końcu zaczęłam być zauważalna jako silna kobieta, która po tak toksycznym związku stawia na swoim. Zostało to też zauważone przez mojego ówczesnego przyjaciela. Zaczęłam z nim chodzić na siłownie lecz nie w ramach poprawienia kondycji tylko w ramach doznań seksualnych. Nasza relacja napędzała się, nie przeszkadzał mi fakt iż był on żonaty. Jest to przykład kolejnej relacji ukrywanej przeze mnie przed wiedza rodziców i otaczającego świata. W tym czasie bulimia znajdowała swój rozkwit w domu rodzinnym, coraz bardziej oddalalam się od rodziców a moje odreagowywanie na problemy znalazło swój upust w wymiotowaniu i napadami na jedzenie. W końcu napady zaczęły mi się pojawiać kilka razy dziennie, wymiotowanie krwią stało się codziennością a opuchnięta twarz była wynikiem przemęczenia od ciągłych odruchów wymiotnych.
Kłótnie z rodzicami odreagowywałam jedzeniem. Stawałam się coraz słabsza fizycznie, a żołądek został totalnie rozstrojony. W końcu postanowiłam wyprowadzić się z domu. Moja praca i zarobki pozwoliły mi na usamodzielnienie się. Zamieszkałam w mieszkaniu, gdzie z dnia na dzień minęła moja bulimia. Problemy z rodzicami uleciały w eter i w końcu stałam się samodzielna. Zbliżały się wakacje, mieszkałam sama więc mogłam sobie pozwolić na wszystko.
Poznałam kolejnego faceta w moim życiu, który myślałam był spełnieniem moich marzeń. Dzieliliśmy wspólnie podobne zainteresowania. Już wtedy paliłam za dużo. Poznanie go dało mi niejako przyzwolenie i unormalnienie tego typu czynności. Dzień w dzień spotykaliśmy się , paliliśmy marychę i dobrze się bawiliśmy. Ta dobra zabawa zaprowadziła nas do imprezy, gdzie po raz pierwszy spróbowałam narkotyków twardych. Wszystko zaczęło się tak niewinnie. Kto by pomyślał że ten jeden raz wystarczy do tego, by kolejnego dnia kupić kolejną działkę na nadciągające dni. To było niczym jak świetny film; mieszanie samej w akompaniamencie narkotyków , udanego związku , udanej pracy, wszystko mi wychodziło. Z każdym tygodniem uzależniałam się nie tylko od narkotyków ale też od obecności tegoż jednego człowieka.
Uczucie w tym wszystkim było jedynie jednostronne, czego nie chciałam widzieć. Widziałam zamiast tego crazy nighty spędzane razem, wspólne imprezowania które przybierały coraz to bardziej narkotycznych odcieni oraz wplecione w to wszystko poczucie dopasowania do tej epoki życia na chwile. Z takim przeświadczeniem żyłam z tygodnia na tydzień opierając swoje dzienne zapotrzebowanie do narkotycznego szału. Codziennie rano przed pracą siadałam z herbatą i akompaniamentem kreski. Mieszkanie samej mi pozwalało unormować tego typu rytuał. Znajomi z najbliższego otoczenia wiedzieli o moim problemie, aż w końcu moje branie przybrało taki stan, w którym ktoś musiał zareagować. Była to przyjaciółka, która powiedziała o problemie moim rodzicom. Było to w czasie apogeum mojego brania. Rodzicami przyjechali do mnie do mieszkania bez zapowiedzi i wtedy cały swój narkotyczny prowiant zostawiłam w szufladzie nocnej, co przy ich wizycie udało mi się szybko schować do przedniej kieszeni mojej kurtki. I z tym oto prowiantem, w tych oto nastrojach wróciłam do domu rodzinnego. W domu rodzinnym udało mi się chować w łazience gdzie nadal brałam mimo ich uprzedniej interwencji.
Rodzice znaleźli mi nawet terapeutkę, do której jeździłam na cotygodniowe sesje w celu oduzależnienia od substancji. Terapia przynosiła efekty lecz krótkofalowe. Czułam że bardziej jeździłam się tam leczyć od rodziców i ich nadkontroli aniżeli leczyć od narkotyków. Potrafiłam dobrze się z tym kryć by uzyskać swój cel. Mijał tydzień, chodziłam do pracy lecz narkotyczny prowiant się kończył. Terapia trwała i chciałam ją kontynuować lecz pod własnymi warunkami i własnym dyktandem. Po cięższej rozmowie z rodzicami i wymienieniu swoich zdań postanowiłam wrócić do siebie do mieszkania.
Myślałam, że trzymam wszystko w ryzach, w końcu miałam dobrze płatną pracę, byłam w stanie się utrzymać, ba- chciałam kontynuować terapię lecz bez obecności rodziców. Przyjęli to z niejaką formą akceptacji, w końcu jestem dorosła. Puścili mnie wolno, a ja w tej wolności czułam się jak ryba w wodzie. Jeździłam na terapię i coraz bardziej ona uświadczała mnie w przekonaniu , że to niezdrowa relacja z rodzicami wpędziła mnie w takie a nie inne uzależnienie. Niemniej jednak mój obecny partner nie pomagał mi w tym przekonaniu. Sam był uzależniony a ja dawałam sobie niejako przyzwolenie do dalszego brania jego obecnością. Palił marihuanę dzień w dzień. A ja w tą jego codzienność wplotłam sobie branie kreski. Nasze drogi tak się zżyły że postanowiłam zdać mieszkanie i wprowadzić się do niego. Zaoszczędziłabym na tym pieniądze które szły na wynajem plus miałam dostać awans w pracy.
Wszystko układało się ładnie i pięknie, terapia leczyła mnie z rodziców, Arek wspomagał mnie w uzależnieniu i współuzależnieniu, a ja myślałam że się w tym wszystkim odnajduje. Związek oczywiście też był owiany tajemnicą, rodzice nie wiedzieli o naszym istnieniu. Wszystkie moje sekrety któregoś dnia postanowiłam wyjawić z chwilą, gdy zrozumiałam jak bardzo jestem uzależniona. W końcu mimo terapii brałam, co nie dawało pozytywnych wieści. W końcu pojechałam do rodziców w sobotnie popołudnie w celu pomalowania mamy na imprezę. Byłam wycieńczona po pracy, zarwałam dwie wcześniejsze noce, plus wyrzuciłam cały mój narkotyczny prowiant do toalety więc w końcu byłam czysta. W końcu się poddałam. Niemniej jednak miało to swój ogromny wydźwięk w późniejszych 24 godzinach.
Po wprowadzeniu się do chłopaka myślałam, że warto powiedzieć o tym rodzicom. Niemniej jednak tak nie było. Byłam w takim stanie, że rodzice myśleli iż jestem naćpana. Cóż za paradoks, gdyż w końcu uwolniłam się od substancji psychoaktywnej. Niemniej jednak moje czyny na to nie wskazywały. Ubzdurałam sobie, że on naprawdę mnie kocha. A tymczasem, gdy opowiedziałam mu, że myślałam iż chciał mi się oświadczyć wyśmiał mnie i stwierdził, że lepiej jakbym wracała do rodziców. Wróciłam więc do rodziców i nadal myślałam, że to jakiś żart, że on jedynie żartuje z tym wszystkim i naprawdę przyjedzie mi się oświadczyć. Co chwile kładłam się i wstawałam z łóżka, rodzice nie wiedzieli co się ze mną dzieje a ja byłam bezradna bo tak widziałam mnie otaczający świat.
Przyjechała karetka która wezwali rodzice po uprzednim skontaktowaniu z moją terapeutką. Ciągle mówiłam o zaręczynach i o biznesplanie który opracowywałam dzień i noc poprzedniego wieczoru w celu poprawienia sytuacji w pracy. Zamiast tego pojechałam karetką do ośrodka w Kościanie gdzie dałam jako osobę pierwszego kontaktu mojego chłopaka i postanowiłam tam zostać z myślą iż mnie odbierze. Zamiast tego spakował wszystkie moje rzeczy i dwa dni później odwiózł do rodziców. I tym oto sposobem znalazłam się na oddziale dla chorych psychicznie w Kościanie gdzie stwierdzono u mnie psychozę intoksykacyjną i żarłoczność psychiczną. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że wszelkie rzeczy które otrzymałam w ośrodku nie przywoził chłopka, tylko moi rodzice.
Wciąż żyłam w przekonaniu, że to tylko zły sen, dlatego potrafiłam szukać go po szafkach w nocy. Wszystko to w imieniu kogoś, do kogo żywiłam nierealne uczucia. Tak naprawdę zamiast dowiedzieć się dlaczego tak a nie inaczej odbierałam rzeczywistość postanowił mnie zostawić. Rodzice odebrali mnie z ośrodka jak warzywko.
Wszystkiego się bałam, a gdy dowiedziałam się realiów moich uczuć przyszło okropne zderzenie z rzeczywistością. Wymyśliłam sobie miłość. Żyłam w nierealnych przekonaniach o uczuciach tej osoby do mnie. To okropne wymyślić sobie miłość. Nigdy nie sądziłam, że doprowadzi mnie to tu do miejsca w którym jestem. Trafiłam na terapię uzależnień, lecz chyba nie tylko ze względu na narkotyki ale tez od uzależnienia się od niektórych osób. Zawsze stawiałam na przodzie innych. Swoje życie koncentrowałam zawsze wokół jednej osoby. Pora w końcu zacząć patrzeć na siebie. I tego nauczyła mnie ta terapia.