Mam na imię Adrian, urodziłem w 1998 roku. Pierwsze lata życia spędziłem w mieszkaniu w blokowisku, ale z tego czasu niewiele pamiętam, bo kiedy miałem 4 lata przeprowadziłem się z rodzicami do domu w niewielkiej miejscowości. Z wczesnego dzieciństwa nie mam wielu wspomnień, ale już wtedy wiem, po części z opowieści a po części z przebłysków wspomnień, że rodzice byli tacy jakimi ich zapamiętałem – bardzo kochający, ale do bólu konsekwentni. Mgliście pamiętam sytuacje gdzie, z perspektywy czasu widzę, że rodzice bali się zostać „zmanipulowani” przez swoje dziecko, więc z żelazną konsekwencją trzymali się ustalonych zasad, rzadko okazując łaskę i ciepło kiedy coś zrobiłem nie tak. Nie mam o to do nich żalu, każdy rodzic stara się wypełnić swoją rolę jak najlepiej, z ograniczonym przygotowaniem jakie ma.
W wieku lat 5 zmarł mój dziadek, którego wspominam bardzo ciepło. Dla małego chłopca był wspaniałym przyjacielem i niezmiernie ciepłym człowiekiem. Dziadek całe życie walczył z uzależnieniem od alkoholu, od którego „wyzwolił” go dopiero wypadek, tak więc ja nie poznałem nigdy wyniszczonego chorobą człowieka, jako którego całe życie widział go mój ojciec i babcia. Historie, które wiele razy usłyszałem jednak w późniejszych latach na temat jego alkoholizmu, w połączeniu z moim jego obrazem, sprawiły że myślę o nim zawsze jako o wielkodusznym i ciepłym człowieku, którego całe życie zniszczyła choroba. Stąd też alkohol i zagrożenia płynące z nadużywania go były częstym tematem w domu, a ja zawsze wiedziałem, że należy trzymać się na baczności, przekonany też o tym, że skłonność do uzależnień jest dziedziczna.
Wczesnoszkolne lata były dla mnie z początku dosyć trudne. Od dziecka byłem niezwykle inteligentny, w wieku 10 lat czytałem z ciekawością książki zarówno fantastyczne, jak i te o fizyce kwantowej. Z tych drugich niewątpliwie wiele nie rozumiałem, ale nadal, było to niespotykane wśród moich rówieśników. Jak łatwo sobie wyobrazić ściągnęło to na mnie pewne nieprzyjemności w szkole, ale tym co pamiętam jako punkt zwrotny, był obóz, gdzie byłem już wcześniej dwa razy, ale za trzecim razem pojechałem bez żadnego mojego kolegi, licząc na nawiązanie na miejscu nowych znajomości. Na turnusie było tylko 4 innych chłopców, wszyscy ze mną w jednym pokoju, wszyscy co najmniej o rok starsi. Próbowałem zaimponować im swoją wiedzą, ale bardzo szybko spotkałem się z wyzwiskami i odrzuceniem, bardzo ciężko przeżyłem ten czas. Nie miałem zasięgu żeby zadzwonić do rodziców, a było mi wstyd przyjść do którejś z opiekunek żeby się poprosić o pomoc czy choćby o możliwość zadzwonienia do rodziców. W drodze powrotnej rozpłakałem się w samochodzie, ku zaskoczeniu mamy i taty, którzy oczywiście nie mieli pojęcia jak źle mi tam było. Nie jestem pewien już, czy ta zmiana nastąpiła nagle, po powrocie z tych właśnie wakacji, ale nie minęło wiele czasu, a ja nauczyłem się jak postępować by więcej nie doświadczać takich przykrości.
Wykreowałem sam siebie na luzaka, olewusa, takiego co jest wystarczająco inteligentny by nic nie robić a i tak zbierać dobre oceny. Koledzy zaczęli mnie za to szanować, byłem „cool”. Nie zmieniłem tego podejścia przez całe gimnazjum, gdzie do tego zaczęły dochodzić też powoli pierwsze używki. Najpierw epapierosy, od których szybko się uzależniłem, a potem w wieku lat 13, pierwszy alkohol.
Kiedy rodziców nie było w domu, nalałem sobie do śniadania szklankę whisky, czystej, bez lodu, którą (w co trudno mi uwierzyć teraz) wypiłem z wielkim smakiem. Stan po wypiciu bardzo mi się spodobał. Niewiele później wyszliśmy z kolegami na pierwsze piwo, jednak przy kupnie drugiego piwa, ja zdecydowałem się zamiast drugiego piwa na 200 whisky. Koledzy mieli „pomóc mi” je wypić, ale jako że ostatecznie zmienili zdanie, wypiłem większość sam, duszkiem. Z reszty tego popołudnia pamiętam urywki. Przez 5 godzin koledzy zajmowali się mną, byliśmy na dworze, a nie mogliśmy przecież wrócić do domu żadnego z nas, więc błąkaliśmy się po ulicach, gdzie raz po raz wymiotowałem. Było ciężko. Po powrocie do domu oczywiście rodzice zorientowali się, że coś jest nie tak, ale chyba nic oprócz nieprzyjemnej rozmowy pod wpływem, i równie nieprzyjemnej pogadanki następnego dnia z tego nie wyszło.
Kiedy miałem 14 lat powoli zaczęły się imprezy, bardzo mocno zakrapiane, gdzie piliśmy więcej niż byłem w stanie wypić kilka lat później. Piliśmy spokojnie po pół litra wódki na głowę, jednak były to bardzo sporadyczne wydarzenia, bo wymagały odpowiednich warunków. Zdarzało się to parę razy w roku, pod koniec gimnazjum może około raz w miesiącu. Te imprezy w tak wczesnym wieku i w tak ostrej formie musiały być tajemnicą przed rodzicami, tak więc to w tym okresie zacząłem uczyć się kłamać, kombinować i mocno odsunąłem się od rodziców. Z pozoru niewiele się zmieniło, ale niechętnie wpuszczałem ich do swojego życia, byliśmy w ciągłym konflikcie, a ja nawet nie czułem się źle postępując wobec nich niemoralnie, jako że oni zawsze byli wobec mnie surowi.
Moim motto stało się „lepiej prosić o przebaczenie niż o pozwolenie”, co przeczytałem w jakiejś książce i bardzo zinternalizowałem. W liceum z dystansem obserwowałem pijących na umór rówieśników, śmiejąc się, że widać kto nie pił dużo w gimnazjum, ponieważ mnie i mojej ekipy takie picie już zbytnio nie bawiło. Urwane filmy i kace były zbyt wysoką ceną za wcale nie tak przyjemny czas, więc piliśmy z umiarem. Niechętnie sięgałem po mocniejsze alkohole.
Marihuana zaczęła pojawiać się na horyzoncie już pod koniec gimnazjum, jednak ja byłem bardzo niechętny i wystraszony, nie chciałem próbować, pamiętając o swojej „łatwości do uzależnień po dziadku”. W liceum jednak nawiązałem nowe znajomości i marihuana pojawiała się tam coraz częściej, aż w końcu na wyjeździe do dziadków mojego przyjaciela wiedziałem że stanę przed sporym naciskiem by zapalić. Jechaliśmy we trzech . Wiedziałem, że chłopacy nie będą mnie zmuszać ani nawet zbytnio namawiać, ale zacząłem rozważać za i przeciw. W internecie przeczytałem że marihuana jest bardzo bezpieczna, więc jadąc tam, miałem już podjętą decyzję. Jeśli zaproponują, nie odmówię. Po odebraniu mnie z dworca, pojechaliśmy na rowery, zatrzymaliśmy się w połowie drogi do sklepu, skręciliśmy w las.
Chłopacy wyciągnęli lufkę, zapaliliśmy. Przez następny tydzień zakochałem się w marihuanie. Każda chwila na tej pięknej wsi była cudowna, a potem wiele lat wspominaliśmy ten wyjazd jako niesamowite doświadczenie. Po powrocie do domu wszelkie moje opory przed paleniem zniknęły. Z początku paliliśmy raczej w małym gronie, na imprezach trudno było nam się bawić z pijanymi kolegami, ale z czasem i tego się nauczyliśmy, więc również na imprezach marihuana zastąpiła nam alkohol. Po około roku, pierwszy raz zapaliłem sam w domu. Wieczorem, przez okno. Nie pamiętam już czy dużo mi to dało, ale granica została przesunięta. Następnym razem, akurat kiedy kręciłem jointa by zapalić go o 23, mama weszła do pokoju po coś z mojej garderoby. Rodzice znaleźli u mnie paczkę marihuany, razem z rzeczami do palenia. Byli przerażeni tym, że przyłapali mnie na próbie palenia samemu w domu, ale okłamałem ich, że szykowałem tylko jointa na imprezę następnego dnia. Przyjęli ten komunikat z ulgą, a to, że palę marihuanę jako taką, całkiem spokojnie. Kiedy jednak nie oddali mi mojej paczki, na dzień przed imprezą, zdecydowałem się zabrać ją i wymienić zawartość na majeranek. To rodzice uznali już za problem i wprowadzili surowy reżim antynarkotykowy, z wyrywkowymi testami narkotykowymi włącznie. Wytrzymałem w nim około roku, wściekły, że spotkała mnie taka kara, za zabranie czegoś co przecież należało do mnie. Rodzice mówili że ja układem im tę marihuanę z szafki, ja mówiłem że to oni ukradli ją mi. W końcu jednak, zachęcony spadającą częstotliwością testów, znów zapaliłem.
Bałem się konsekwencji, ale nauczony doświadczeniem że „jakoś to będzie, świat się nie skończy”, zapaliłem na małej imprezie u kolegi. Nic się nie stało, nie zostałem sprawdzony, więc powoli wróciłem do starego nawyku palenia przy większości okazji. Paliłem na każdej imprezie, na każdym spotkaniu, zapaliliśmy dwa wielkie jointy na kilka osób przed wigilią klasową. Zarówno ja jak i moje towarzystwo było już wtedy do reszty przesiąknięte kulturą marihuany, koncentrację na używce tłumaczyłem sobie jako część hip-hopowego stylu życia, z którym bardzo się identyfikowaliśmy, jako że był to też czas kiedy stawialiśmy pierwsze kroki w tworzeniu muzyki.
Z końcem liceum przyszła matura, która zdałem bardzo dobrze z przedmiotów które były dla mnie istotne. Dostałem się na studia ( w innym miesicie) i szykowałem się do przeprowadzki. Całe wakacje spędziłem wtedy przed komputerem, grając w gry ze znajomymi, czasem gdy nadarzyła się okazja wychodząc gdzieś z przyjaciółmi, najczęściej żeby zapalić marihuanę. Zamieszkałem z moim znajomym z gimnazjum, wystarczająco znanym żeby porozmawiać w kuchni, ale nie dość żeby spędzać razem jakiś czas. Do studiów podszedłem tak jak zawsze podchodziłem do nauki: „jakoś to będzie, nie ma co się martwić”. Uczyłem się mało albo wcale, a w domu coraz częściej paliłem marihuailę, już nie robiło mi większej różnicy czy palę z kimś czy sam. Tu zaczęły się też pojawiać twarde narkotyki. Wcześniej raz próbowałem LSD, sle częściej te „lżejsze” z twardych narkotyków były już dla mnie normą, więc z chęcią na imprezach brałem MDMA, a co parę miesięcy spotykałem się z przyjaciółmi na mistyczną sesję LSD czy grzybów halucynogennych, które sam wyhodowałem w swoim mieszkaniu.
Nawet nie zdałem sobie sprawy z tego, że marihuana była już dla mnie po prostu codziennością i nie wystarczała na specjalne okazje. Dopóki nie zorientowałem się, że nie mam już szans nadrobić zaległości w nauce na studia, był to dla mnie wspaniały okres. Powoli zaczynały się trudności w kontaktach z rodziną, pierwsze zewnętrzne komunikaty o problemie, ale ja czułem, że jestem na szczycie świata i wszystko idzie po mojej myśli. Dopiero sesja letnia pokazała mi, że tak nie jest. Kiedy po pierwszym egzaminie dotarł do mnie ogrom pracy jaki musiałbym wykonać, oraz uświadomiłem sobie trudność jaką mam w zabraniu się do nauki, poddałem się, zrezygnowałem ze studiów i złożyłem ponownie dokumenty by zacząć pierwszy rok jeszcze raz. Rodzice zgodzili się to sfinansować, gdy wytłumaczyłem im, że potraktowałem sprawę niepoważnie, ale zrozumiałem swój błąd i teraz będzie inaczej.
Wakacje spędziłem w pracy, gdzie było mi bardzo dobrze, a po powrocie na studia niemal natychmiast nastąpiła zapaść. Najpierw zacząłem opuszczać zajęcia, tłumacząc sobie, że kilka nieobecności przecież można mieć. Kiedy zaczęły się problemy z tego powodu, powoli coraz więcej zajęć zacząłem opuszczać, płynnie przechodząc od „przecież nic się jeszcze nie stało” do „już i tak jest za późno”. Zaszyłem się w moim mieszkaniu, długo nie mówiąc nawet przyjaciołom o tym że nie chodzę już na studia. Paliłem już wtedy codziennie, od rana do wieczora.
Fałszowałem potwierdzenia przelewów do psychologa do którego miałem chodzić, by mama wysyłała mi pieniądze które wydawałem na narkotyki. Okłamywałem rodziców że dalej studiuję, co drugi tydzień wracałem do domu i udawałem że wszystko jest w porządku. Sobie i tym przyjaciołom którym w końcu powiedziałem co się dzieje, tłumaczyłem, że potrzebuję czasu by się podnieść po tej porażce. Wymyśliłem że oszukam rodziców, że zdałem rok, ale biorę urlop dziekański, bo nie chcę już dalej studiować tego kierunku. Kiedy w marcu przyszedł Covid, wróciłem do domu rodzinnego i udawałem, że studiuję zdalnie. Zamykałem się w pokoju gościnnym, albo moim pokoju, i udawałem że się uczę albo uczestniczę w zajęciach, a w rzeczywistości grałem na laptopie lub telefonie w gry.
Moi rodzice głupi nie są, starali się kontrolować co się dzieje na moich studiach, więc teatr który odstawiałem w domu był na prawdę skomplikowany. Symulowałem egzaminy, zajęcia, swoje reakcje na oceny z egzaminów i kolokwiów Sfałszowałem w końcu indeks, myślałem że mi się udało. Cały ten czas, paliłem w domu sporadycznie, tak jak w liceum. Czasem ze znajomymi, czasem nawet i w domu po kryjomu. Nie było żadnego problemu, więc i przyzwolenie na to było spore. Rodzice zwracali mi uwagę na pewne moje zachowania, pamiętam na przykład, że próbowali mnie przekonać, że zachowuję się roszczeniowo. Nic z tego mnie jednak nie obchodziło. W pewnym momencie pojechałem nawet do miejscowości w której studiowałem na dwa tygodnie „odpocząć” od rodziców, żeby też oni odpoczęli ode mnie, tak bardzo moje zachowanie uniemożliwiało nam funkcjonowanie normalnie.
Przyszły wakacje, mój plan „wypalił” studia miałem z głowy. Bawiłem się świetnie, ale zacząłem widzieć, że mimo ogromnego ciężaru zdjętego z moich barków, moje samopoczucie nie poprawiło się drastycznie. Spędziłem jednak wakacje całkiem przyjemnie, spotykając się z przyjaciółmi, wyjeżdżając chyba 2 razy w tym czasie, raz z rodzicami, raz z moją ekipą. No i oczywiście paląc. Paląc sporo.
Do domu pod moją nieobecność przyszedł list z uczelni, informujący mnie o skreśleniu z listy studentów. Mama pokierowana obawą, bo domyślała się, co może zawierać list, otworzyła go bez mojej wiedzy. Iluzja runęła. Rodzice byli zdruzgotani, ale jak mówią, mieli przeczucie, że coś jest nie tak. Nie chcieli jednak wierzyć, że aż do tego stopnia.
Pierwszy komunikat od rodziców był taki, że mam nie wracać do domu. Że zostaję w sam, bez pieniędzy, mam radzić sobie po swojemu. Nie widziałem dla siebie żadnej szansy żebym dał sobie radę. Byłem zrozpaczony, pamiętam że myślałem że w takim razie nie zostaje mi nic innego jak zaćpać się i zdechnąć, bo stanąć na nogi nie dam rady. Kilka godzin później jednak, rodzice zadzwonili do mnie, tata powiedział, że będzie u mnie za parę dni, i że możemy się wtedy spotkać i porozmawiać o tym co się stało i o tym co dalej. Odczekałem ten czas, z pieniędzmi było kiepsko, ale tak czy tak w ciągu niewiele jadłem, a odstawienie marihuany apetytu mi nie poprawiło. Kiedy spotkałem się z tatą, pamiętam że nie czułem do końca co się dzieje. Było mi wstyd, że okłamywałem tyle rodziców, a w konsekwencji wziąłem od nich ogromne pieniądze na studia, na które nie chodziłem. W międzyczasie manipulowałem nimi na różne sposoby, czy to żeby przekonać ich jak świetnie idą mi studia, czy to żeby wyciągnąć od nich więcej kasy. Ale to wszystko docierało do mnie jak przez mgłę, tylko niepewność mojej przyszłości i związany z nią lęk kierował moimi działaniami.
Tata zaproponował mi powrót do domu, ustaliliśmy pewne warunki, inne rzeczy obgadaliśmy dopiero później z mamą. Miałem spakować do tego czasu rzeczy z mieszkania i sprzątnąć je tak, żeby można było je oddać. Tata dał mi 200zł na jedzenie, bo nie miałem już dosłownie nic. Cóż więc mogłem zrobić innego, jak kupić za 100zł 2 gramy marihuany, i pierwsze 3 z tych 5 dni „odreagować” paląc i grając na komputerze jak to miałem w zwyczaju. Kiedy marihuana się skończyła, zacząłem zwijać mieszkanie.
Dotarła do mnie beznadziejność mojej sytuacji, czułem się pokonany, użalałem się nad sobą i płakałem nad swoim nieszczęściem sprzątając. Kiedy rodzice przyjechali, byli rozczarowani tym, że mieszkanie było może i spakowane, ale wymagało jeszcze sporo sprzątania. Tata w pierwszym odruchu chciał mnie zostawić tam, ale mama go przekonała. Ostatecznie, pod wieloma warunkami, między innymi zakazem przechowywania narkotyków w domu, rodzice zgodzili się abym wrócił do domu. Pomogli mi znaleźć pracę i nieco się ustabilizować, a ja z czasem oduczyłem się najgorszych z moich nowych nawyków i dało się ze mną funkcjonować.
Cały ten czas jednak, nie było z mojej strony mowy o problemie z marihuaną, o jakimkolwiek uzależnieniu. Bardzo mocno argumentowałem, że mam mnóstwo różnych problemów, ale palenie to był tylko objaw tego, że sobie nie poradziłem, a nie powód. Moje przekonanie o kontroli potęgowało jeszcze to, że mieszkając z rodzicami nadal paliłem, ale wróciłem do poziomu z liceum – paliłem poza domem z przyjaciółmi, kiedy była do tego okazja. Z czasem robiłem się jednak coraz śmielszy z paleniem.
Paliłem coraz częściej, zacząłem trzymać marihuanę w domu, potem też palić w domu wieczorami od czasu do czasu, oczywiście na dworze i po tym jak rodzice już zasnęli. Zaczęły się pierwsze konflikty z rodzicami o to w jakim stanie wracam do domu. Jednym z bardziej pamiętnych jest dla mnie pierwszy dzień świąt, kiedy po wyjściu z przyjaciółmi na „pasterkę”, czyli na jointa o 12 w wigilię przy kościele, spałem do godziny 16, a gdy rodzice wyrazili swoją dezaprobatę, odpyskowałem im że mają się odczepić od tego ile śpię w święta. Teraz z perspektywy czasu widzę to całkiem inaczej…
To co po raz kolejny zmieniło sytuację w domu, to kiedy dzień przed świętami wielkanocnymi wyszedłem z przyjaciółmi na spacer, gdzie jak to zwykle spaliliśmy się do granic możliwości. Jako że do tego czasu żadne „zasady” nie zostały ustalone, kompletnie nie rozumiałem pretensji rodziców o to w jakim stanie wracam do domu w święta, ale to przelało czarę goryczy. Mama była w histerii, rodzice bardzo agresywnie dali mi do wiadomości, że nie zgadzają się na to, żebym korzystał z narkotyków w ten sposób. Wykrzyczeli swoją frustrację w związku z moimi powrotami do domu pod wpływem, wyjściami przy każdej okazji żeby palić. Potulnie zgodziłem się na zakaz brania od tego momentu, oraz na regularne testy narkotykowe, które miały to potwierdzić. Przekonany nadal o tym, że mam pełną kontrolę, przestałem palić, tylko i wyłącznie po to, żeby nie musieć wyprowadzać się z domu.
Przekonałem sam siebie już wcześniej, że faktycznie, mam problemy, ale nie widziałem wtedy mojego uzależnienia jako ich źródła, ani nawet jako objawu. Widziałem tylko używkę, która była moim „jedynym źródłem serotoniny”. Zadecydowałem jednak dostosować się do woli rodziców, żeby skorzystać z ich pomocy w rozwiązywaniu moich „prawdziwych” problemów, które wierzyłem, że rozwiąże powrót na studia w październiku. W tym okresie jednak, zamieniłem marihuanę na gry komputerowe, co szybko stało się kolejnym powodem do konfliktu z rodzicami. Agresywnie broniłem mojego prawa do robienia w wolnym czasie tego, na co mam ochotę, a komputer w braku dostępu do marihuany zaspokajał moją potrzebę ucieczki od prawdziwego świata.
Kiedy rodzice wyjechali na wakacje, pierwszego dnia umówiłem się z kumplem na spotkanie żeby zapalić, przekonany, że test narkotykowy po prawie dwóch tygodniach po ich powrocie tego nie wykryje. Na jednym wieczorze jednak się nie skończyło, a ja wymyślając nowe usprawiedliwienie każdego dnia, na cały ten okres olałem pracę, zamknąłem się w domu i paliłem. Najpierw łudziłem się, że test nic nie wykryj, później powiedziałem sobie, że i tak już na pewno wykryje, więc mogę poużywać chociaż do ich powrotu.
Po powrocie rodziców czekała mnie pierwsza trudna rozmowa, gdzie wykręciłem się jakoś z wylotki z domu, składając kolejne deklaracje i obietnice, których później nawet nie próbowałem dopełnić. Na przestrzeni kolejnych 4 miesięcy rodzice wyjechali na wakacje jeszcze dwa razy. Za każdym razem sytuacja się powtórzyła. Po ostatnim takim wyskoku, z rodzicami zrozumieliśmy, że ich próby trzymania mnie w ryzach nie mają żadnego sensu. Dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku akademickiego wynajęli mi apartament w mieście, obiecali sponsorowanie moich studiów, pod warunkiem, że tym razem będę zaliczał wszystko jak trzeba i chodził na zajęcia.
Pierwsze co zrobiłem w tym apartamencie, to zapaliłem z przyjacielem, wreszcie wolny od reżimu testów i kontroli, przekonany, że wszystko kontroluję sam. Znów wieczór zmienił się w tydzień, zaniedbałem szukanie mieszkania na stałe, a przez to byłem zmuszony zajmować się oglądaniem mieszkań w pierwszym tygodniu zajęć. W końcu znalazłem mieszkanie, ale ominięte zajęcia i lęki po zawalonych studiach spowodowały, że najpierw sporadycznie, a później coraz częściej, zacząłem opuszczać zajęcia, z lęku.
Nie potrafiłem zmusić się do wyjścia rano z mieszkania, a kiedy odjechał ostatni tramwaj którym mógłbym zdążyć na uczelnie, odpalałem jointa, siadałem przed komputerem, wymyślałem wymówkę w stylu „jutro będzie lepiej, dzisiaj jeszcze odpocznę” i odcinałem się od rzeczywistości i problemów. Pod koniec listopada, kiedy skończyły mi się oszczędności z pracy i pieniądze od rodziców, na kilka dni wytrzeźwiałem, bo nie było mnie już stać na kolejną paczkę marihuany. Zaczęły się silne objawy odstawienne. Nie mogłem jeść ani spać. Którejś nocy, kiedy nie mogąc spać przewalałem się z jednej na drugą stronę do 4 nad ranem, dotarło do mnie w końcu, że jestem uzależniony, bo nie udało mi się usprawiedliwić w żaden inny sposób przed samym sobą tego co się znowu stało.
Pierwszy raz przyznałem przed sobą, że jestem uzależniony i że dopóki nie poradzę sobie z uzależnieniem, nie poradzę sobie z niczym innym. Rano zadzwonił do mnie tata, a ja powiedziałem mu o tym, jak źle się czuję. Pierwszy raz wtedy powiedziałem to na głos. Jestem uzależniony. Nie starczyło mi siły, żeby poprosić o pomoc, ale kiedy tata zaproponował mi po raz chyba setny, że mogę iść na odwyk, tym razem się zgodziłem. Nie wiem jeszcze, co z tego będzie, ale po miesiącu tutaj, pierwszy raz od naprawdę dawna widzę prawdziwą szansę, że coś się zmieni, i jestem pełen nadziei.
Adrian a